Czego nie robić na nartach?
Dzisiaj opowiem Wam jak do tej pory wyglądały moje początki z nartami zjazdowymi. Jeśli mieliście gorszy dzień, to mam szansę poprawić Wam humor.
Pierwszy raz założyłam narty na nogi w Druskiennikach w Snow Arenie. Wiedziałam, że za rok będę miała wyjazd szkolny, więc stwierdziłam, że może spróbuję. Pierwsze zdanie jakie padło na oślej łączce brzmiało: Mamo, czemu tu jest tak stromo?!
Po kilku "zjazdach", nauce pługowania i jako takiego utrzymania się w pionie, zaproponowałam mamie żeby pójść na główną trasę. Żeby było jasne, miałam nadzieję na odpowiedź: Nie, córciu, pojeździmy jeszcze tutaj.
Niestety, przeliczyłam się.
Trasa składała się ze zjazdów i wypłaszczeń, jakby ktoś popatrzył na nią z boku to taka fala. Moje pierwsze zjazdy opierały się na pługowaniu i zatrzymywaniu się na każdym płaskim odcinku. Zaliczyłam kilka gleb, większość w tym samym miejscu, gdzie zjazd był wąski i składał się głównie z lodu. Ale ogólnie nie było tak źle, przeżyłam w każdym razie.
Ale to było jeszcze pół biedy. Najgorszą przygodę miałam na wyciągu.
Jechałam z mamą razem na krzesełku. W momencie dojazdu na górę, były dosłownie sekundy na zsiąście. Mama zsiadła w ostatnim momencie, ja nie zdążyłam. Myślałam, że zatrzymają wyciąg i pomogą mi. Do tej pory tak robili.
Niestety przeliczyłam się po raz drugi tego dnia.
Wyciąg nie został wstrzymany, nikt nic nawet nie zauważył. Nie wiem, czy był to wypadek i operator po prostu się zagapił, czy po prostu olał. Nie zmienia to faktu, że zaczęłam swoją podróż w dół. Na szczęście byłam na tyle ogarnięta, że opuściłam z powrotem zabezpieczenie.
I wszystko szło dobrze, do momentu aż nie zaczęłam zbliżać się do dolnej stacji. Wtedy krzesełko obniżyło się i moje nogi, a właściwie narty, zaczęły zahaczać o bryły lodu leżące pod wyciągiem. Dam radę, powiedziałam sobie. Podnieś tylko trochę nogi. I wtedy zobaczyłam poziomą, metalową rurę, która była jeszcze wyżej od wcześniejszych przeszkód.
Obożeobożeoboże urwie mi nogi!!!
Już widziałam jak moje narty blokują się między tą rurą i jak cierpią na tym moje nogi. W tym momencie dowiedziałam się, że jak chcę, to potrafię. Udało mi się podnieść narty tak wysoko, że nawet nie zetknęły się z metalem.
Gdy wreszcie zjechałam na dół byłam wściekła i przerażona jednocześnie. Dosiadły się do mnie jeszcze dwie osoby i z powrotem ruszyłam w górę. Dopiero potem przyszło mi do głowy, że miałam ogromne szczęście, że tylko dwie osoby. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby na krzesełko czekały 4 osoby. Chyba ta czwarta siedziałaby mi na kolanach...
Nie będę nawet komentować głupoty obsługi. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. I tym razem udało mi się zsiąść normalnie :)
Ale do tej pory, przy zsiadaniu z wyciągu nie czuję się komfortowo...
A Wy macie za sobą jakieś ekstremalne przygody na nartach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz