Eeee... Ja mam na to wejść??? |
Dzisiaj zabiorę Was w dalszą podróż po trasie tegorocznej edycji biegu. Jeśli nie czytałeś I części, nadrób to tutaj. A jeśli jesteś na bieżąco, czytaj dalej!
Zaraz po minięciu bramy Cytadeli widzimy kolejną przeszkodę - Cube. Niestety okazuje się, że jest ona nieczynna. Dlaczego? Nie wiem. Wszystko wygląda w porządku, ale jeśli nie ma pozwolenia, to nie, lecimy dalej.
Niebawem trafiamy na najbardziej wyczekaną przeszkodę, czyli slip&slide. 100 metrowa zjeżdżalnia na folii. Brzmi bardzo dobrze. Siadamy we trójkę, łapiemy się za ręce i jazda! Chwila... Zjechałyśmy 10m i koniec. Folia jest właściwie sucha, a małe nachylenie zdecydowanie uniemożliwia dalszą podróż. W pierwszym momencie mam ochotę wrócić się i zapytać wolontariuszki: Co to jest?! Jesteśmy zawiedzione i, co tu dużo mówić, złe. Po co rozpowiadać, że zjeżdżalnia ma 100m, jeśli długość użytkowa wynosi 10m? Kolejna porażka.
Teraz czeka nas dość długi odcinek bez przeszkód. Trasa prowadzi przy murach Cytadelii, jest bardzo urozmaicona. Najciekawszy jest ostry zbieg po korzeniach.
Trafiamy do parku, w którym jest sporo ludzi. Nie wiem, czy przyszli tam po prostu na spacer, czy chcieli nas zobaczyć, ale mamy spory doping. Kiedy wpadamy do stawu z fontanną, zachowujemy się jak małe dzieci. WODA. CIEŃ. Czujemy się niemal jak w raju.
Następna przeszkoda nosi nazwę dobry balans. W rzeczywistości jest to belka nad jakimś rowem. Dodam, bardzo brudnym rowem ;) Dwóch uczestników idzie po środkowych belkach, reszta czeka w kolejce. Niewiele myśląc wchodzę na najbardziej skrajną i zaczynam iść. To był błąd... Te w środku są znacznie bardziej stabilne, a moja drży niczym osika. Przez dobrą minutę jestem zajęta powtarzaniem: nie wpadnij tam, nie wpadnij tam. Moja mantra odnosi chyba skutek, bo w końcu docieram na brzeg. Dostajemy pieczątkę APPROVED.
Jakieś 50 metrów dalej trafiamy na kolejną przeszkodę, która składa się z 3 części. Pierwszą jest drążek. Ponownie, brak wolontariusza wymaga od nas kreatywności. Postanawiamy zrobić po jednym podciągnięciu (z małą pomocą, bo żadna z nas od zera się nie podciąga...). Potem dwie poręcze, które (prawdopodobnie) trzeba pokonać na rękach, nie dotykając nogami ziemi. I trzecia część to okrągła, ruszająca się belka na łańcuchach. Na szczęście zawieszona jest na wysokości jakiś 30 centymetrów. Chyba przewidzieli, że większość spadnie w połowie ;) W ramach ułatwienia, na każdym końcu belki siadają dwie osoby żeby zmniejszyć jej ruchomość.
Potem wreszcie mamy trochę oddechu i jedynym utrudnieniem są ostre zbiegi. I żeby było jasne, przez ostre rozumiem takie, że masz do wyboru zjeżdżanie na butach albo na tyłku. Zresztą - zazwyczaj i tak kończy się na tym drugim.
Kilka z nich ma ciut mniejsze nachylenie i można pokusić się o zbieganie. Niestety po trzech takich "przebieżkach" czuję, że kolana mają dość, więc na ostatnim zbiegu schodzę, a raczej ześlizguję się powoli na dół.
Siedemnasta przeszkoda to maglownica, czyli opony zawieszone w dwóch rzędach z przerwą kilkunastu centymetrów. A Ty musisz się przeczołgać między nimi. Myślałam, że ta przerwa będzie większa...
Najpierw puszczam dziewczyny i trzymam im opony w górze (tyle ile mogę). W między czasie przebiega jeszcze kilku mężczyzn, którzy pomagają mi i trzymają opony, kiedy ja próbuję dostać się na drugą stronę. Idzie mi opornie i jak w końcu udaje mi się wyjść to uderzam z całym impetem kolanami w ziemię. Ból na dłuższą chwilę zmusza mnie do marszu. Zdecydowanie muszę wymyślić jakąś technikę na za rok.
Następna przeszkoda jest jedną z moich ulubionych. Metalowa ściana, dość mocno pochylona, na którą trzeba wbiec. Niestety tu po raz kolejny spędzamy kilka minut w kolejce. Większość osób nie daje rady samemu wbiec i korzysta z pomocy tych na górze. Kiedy nadchodzi moja kolej, na górze jest już tylko jedna osoba. Biorę cztery kroki rozbiegu i zatrzymuję się jakieś 30 centymetrów od krawędzi. Instynktownie padam na kolana żeby nie cofnąć się w dół i powoli wciągam się na górę. Potem łapię Olę i czekamy na Hanię. Niestety nie jesteśmy w stanie podać jej ręki, bo jest za nisko. Zsuwa się w dół, obcierając łokcie i obijając kolana. To samo za drugim razem. Za trzecim w końcu łapiemy ją i pomagamy wejść na górę. Łokcie wyglądają kiepsko, na szczęście na mecie mamy plastry.
Po drodze mijamy kilka tabliczek z napisami typu: uważaj, bo się spocisz albo: zawsze możesz się zatrzymać. Zostawię to bez komentarza, uważam tylko, że zaliczanie czegoś takiego do pocztu przeszkód, jest niepoważne.
Roboty drogowe, czyli biało-czerwone płotki są oczywiście niepilnowane i porozrzucane. Znowu trasa prowadzi przez las, a kiedy z niego wybiegamy zostaje nam jeszcze pięć przeszkód.
Jakich? Dowiecie się w trzeciej ( i ostatniej) części) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz