wtorek, 20 września 2016

Wolontariat w Runmageddonie, czyli jak wygląda piekło od środka. Część II


Dzisiaj część druga opowieści o tym jak zostałam wolontariuszką na Runmageddonie. Jeśli nie czytaliście pierwszej, najpierw klik, a potem dopiero wróćcie tutaj.

Dla przypomnienia, mamy piątek, godzina 14:00, pierwsze osoby przychodzą po pakiet startowy.

Na wejściu stoją dwie sierotki, które nie bardzo wiedzą co robić, więc profilaktycznie odzywają się tylko zapytane (tak, tak, to my ;)). Na początku to zdaje egzamin, ale szybko staje się niewystarczające. Ludzi przybywa.

Nasza koordynatorka rozdziela nas. Monika staje przy samym wejściu, ja kilka metrów dalej. Zadania są jasne: informować ludzi żeby najpierw brali oświadczenia, a potem szli do weryfikacji i żeby nie przepuszczać ludzi do przestrzeni dla mediów. Tylko tyle i aż tyle.

W praktyce robiłyśmy jeszcze pewnie z tysiąc innych rzeczy. Wskazywanie drogi, udzielanie informacji, zgłaszanie problemów do organizatorów. Później także pisanie numerów (i nie tylko ;)) na policzkach i liczenie oświadczeń.

Wieczorem bolały mnie nogi, czułam cały kręgosłup i naprawdę nie widziałam siebie za dwa dni. I do tego zero przerwy. Od 14 do 21 na nogach, z przerwą 7 minut na zjedzenie drożdżówki, którą, na szczęście, zabrałam ze sobą z domu.



W międzyczasie Monikę przydzielono do wydawania pakietów, a ja zostałam sama z ogarnianiem tłumu. W najgorszym momencie kolejka miała jakieś 80 metrów długości, ale i tak czas oczekiwania nie był dłuższy niż półgodziny. Czyli całkiem niezły wynik. Szczególnie jak przypomnę sobie na przykład kolejkę po pakiet na Men Expert Survival Race.

Ogólnie po piątku byłyśmy bardzo zmęczone, tym bardziej, że do domu dotarłyśmy o 23, a musiałyśmy wstać przed 5. W pewnym momencie miałam ochotę w ogóle nie kłaść się spać i pooglądać mecz naszych szczypiornistów. Ale ostatecznie stwierdziłam, że pełnię poniekąd funkcję reprezentacyjną, więc wypadałoby nie straszyć ludzi swoim wyglądem ;)

W sobotę rano miałam ochotę pieprznąć cały ten wolontariat w cholerę. Byłam nieprzytomna i do tego świadomość, że dzisiaj ,według zapewnień koordynatorki, ma być jeszcze gorzej...

Tylko, że nie było.

Ludzie przychodzili mniej więcej w stałej ilości, nie tworzyły się jakieś zatory. Przez większość czasu odebranie pakietu zajmowało nie więcej jak 10 minut.

A poza tym wiedziałyśmy już, co robić i opracowałyśmy sobie własny system zadań. Do tego była jeszcze godzinna przerwa, podczas której można było odsapnąć, zjeść coś i usiąść choć na chwilę.

Z biura wyszłyśmy przed 17. W znacznie lepszym nastroju niż dzień wcześniej ;)

A w niedzielę było super. Roboty było stosunkowo mało, więc dodatkowo zajęłam się pisaniem numerów na policzkach. Chociaż nie tylko numerów, kilka razy tworzyłam też wzorki i hasztagi na życzenie, więc mogłam się wyżyć twórczo ;)

O 12 właściwie praca w biurze była skończona. Zrobiłyśmy sobie chwilę przerwy i potem poszłyśmy się rozliczyć. Nie będę się tu rozdrabniać, wszystko możecie znaleźć na stronie internetowej Runmageddonu, ale dostałyśmy kod na bieg w przyszłym roku, bon do sklepu i koszulkę z buffem.

Od 13 zaczęło się generalne sprzątanie. Przed 14 wyszłyśmy już z biura.

Teraz czas na podsumowanie.

Czy jestem zadowolona? Zdecydowanie tak.

Czy kiedyś to powtórzę?
Tak.

A wiecie z czego cieszę się najbardziej? Że udowodniłam sobie, że kiedy potrzeba mogę być naprawdę otwartą i komunikatywną osobą. Że może i jestem nieśmiała, ale kiedy przychodzi co do czego, to jestem w stanie sobie z tym poradzić.

Wiadomo, cieszę się z biegu i z rzeczy, które dostałam, ale na pewno na dłużej zapamiętam jeszcze coś innego. Super atmosferę tworzoną przez pozytywnie zakręcone osoby. To niesamowite, że tyle osób biegnie w jednym biegu i pośród nich każdy jest dla siebie miły i uprzejmy. Praktycznie zero buractwa (no dobra, marginalne przypadki), jak było trzeba stanąć w kolejce, nikt nie protestował, tylko grzecznie zajmował swoje miejsce.  To doskonały dowód na to, że uśmiechem można załatwić więcej niż pretensjami.

Oprócz tego miałam mnóstwo możliwości żeby obserwować ludzi. To niesamowite jak bardzo się od siebie różnimy. Jak różnie reagujemy na tą samą sytuację.

I jako ciekawostka: przy stole, do wypełnienia były zwykłe oświadczenia dla dorosłych i takie dla osób niepełnoletnich. Powiem Wam jedno: Mnóstwo ludzi nie patrzy na to co podpisuje! Średnio co 5-6 osób ktoś wypełniał oświadczenie dla niepełnoletnich.

Ja wiem. To tylko zwykłe oświadczenie. Wyrzuci się i wypełni nowe.

Ale, na litość boską, kiedy będziecie brać kredyt, też nie będziecie tego czytać? Jeżeli nie widzicie pogrubionego i wytłuszczonego tytułu, to jak zobaczycie drobny druczek, gdzieś na dole kartki? Naprawdę, patrzcie, co podpisujecie!

A teraz, żeby nie było, że jest tak różowo, uwagi.

Przede wszystkim brak przerwy w biurze zawodów w piątek, przez co czułam się dosłownie jak niewolnik. Do tego za mało informacji, czego dokładnie się od nas oczekuje. Owszem, doszłyśmy do tego same, ale byłoby szybciej i sprawniej jakbyśmy dostały trochę więcej wskazówek. "Rozmawiajcie z ludźmi" to trochę za mało.

I jeszcze jedna sprawa, która chyba najbardziej mi się nie podobała to same zapisy na wolontariat. A konkretnie chodzi mi o możliwość wybrania przydziału. Ja, nie dosyć, że takiej możliwości nie miałam, to w sumie nawet nie wiedziałam, gdzie ten przydział dostałam.

Na szczęście kontakt z koordynatorkami był dobry, więc w razie czego można było dzwonić.

I właściwie to tyle.

Jak widzicie taki wolontariat to całkiem fajna sprawa. Można zrozumieć, jak wielką pracę trzeba włożyć w organizację takiego przedsięwzięcia.

Chociaż następny wolontariat będę chciała spędzić raczej w innej strefie. Może na przykład w KIDS, gdzie w końcu trafiła Hania. I w sumie była zadowolona.

A Wy braliście udział w warszawskim Runmageddonie?

P.S. Podziękowania dla Tomka, który uchronił nas przed śmiercią głodową i informował nas, kiedy przyjeżdżało jedzenie. Jeśli jakimś cudem to czytasz, dzięki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz