wtorek, 21 czerwca 2016

Men Expert Survival Race - relacja część I

Men Expert Survival Race - relacja część I

Miejsce dla kibiców, a w tle King Kong ;)

I po biegu. Wszystkie przeżyłyśmy, obyło się bez poważniejszych urazów. Jeśli jesteście ciekawi jak to wszystko wyglądało, zapraszam do przeczytania relacji.

Biuro zawodów znajdowało się w Centrum Olimpijskim (jakiś kilometr od Cytadeli). Dobre miejsce? Dla mnie przede wszystkim oznacza prawie 2 godziny dojazdu. Ale muszę przyznać, trasa zdecydowanie miała potencjał. Niestety jej walory zostały przyćmione mnóstwem błędów i niedociągnięć od strony organizacyjnej. Ale o tym później.



Odbieranie pakietów odbywa się w budynku Centrum. I tu niestety moje obawy się potwierdzają. Mnóstwo ludzi, chaos, nie wiadomo gdzie stanąć. I do tego żadnej informacji, że trzeba stać tak naprawdę w 3 kolejkach. W pierwszej kolejności przyjmowane są oświadczenia. Od razu otrzymujemy chip i kartę do podbicia, gdy odbierzemy koszulki, opaski i resztę pakietu.

Sam pomysł nie jest zły, ale brak jakichkolwiek informacji sprawia, że po prostu tłoczymy się na sobie i wszędzie można usłyszeć pytanie:"do czego ta kolejka?" Ogólnie na odebranie pakietu poświęcamy równo godzinę. Z 13:00, robi się 14:00... Nie jest dobrze.

Następną rzeczą, którą robimy jest ubranie się w strój startowy. Idziemy do namiotu oznaczonego jako przebieralnia. I tu niespodzianka... Przebieralnia to tak naprawdę namiot z przezroczystymi oknami. I tak, widać wszystko. I wszystkich. Dziękuję w duchu, że mam już założony top.

W strefie startu i mety jest sporo miejsca, organizatorzy zadbali nawet o leżaki. Kibice mogą oglądać zmagania na trzech najbardziej efektownych przeszkodach: Monkey Bar, King Kong i Quarter Pipe. Patrząc na to, odczuwam dziwne wrażenie, że żadnej z tych przeszkód nie uda nam się sforsować.  Po obejrzeniu "miasteczka", ruszamy poszukiwać toalety i depozytu.

Teraz mała dygresja. Czy kiedykolwiek baliście się, że toi-toi poleci do tyłu? Razem z Wami? Jeśli nie, to na tym biegu była taka możliwość! Nie wiem kto i w jaki sposób ustawił tą kabinę, ale przy każdym ruchu zaczynała się trząść. Możecie mi wierzyć, w takim momencie okazuje się, że Wasza równowaga jest dużo lepsza niż sądziliście... Albo raczej świadomość tego co zdarzy się, jeśli ją stracicie, trzyma Was w pionie ;)

Wracając do biegu, na 15 minut przed startem odbywa się rozgrzewka przy scenie. Następuje wyjaśnienie zasad, krótkie powodzenia, strzał i w drogę!

 Standardowo, pierwszą przeszkodą jest dym. Zależnie od fali ma on różną wielkość i kolor. Zaciskamy oczy i łapiemy się za ręce. Gdy dym znika, sprawdzamy obecność i niemal od razu napotykamy stos opon. Szybko, przyjemnie i do przodu.

Jednak nie dane jest nam dobrze się rozpędzić, bo tuż za zakrętem czeka na nas monkey bar.

Dla niewtajemniczonych - jest to lekko wygięta drabina zawieszona na wysokości około 2,5-3m, po której trzeba przejść używając wyłącznie rąk. Żeby nie było za łatwo, jeśli spadniesz, nie wyjdziesz stamtąd czysty. I suchy.

Ogólnie przeszkoda dość trudna, dla tych ze słabymi rękami, właściwie niewykonalna. Co prawda kobiety mogą przejść górą, ale nie wszystkie się na to decydują. Ustawiam się w kolejce, ale wchodzę na połowę wysokości i zatrzymuję się. Dwa głębokie wdechy i wracam. To nie ma sensu, nie z takim lękiem wysokości jak mój. Trzaskam burpeesy, a potem czekam na dziewczyny, które poszły górą.

Potem dłuższy kawałek biegniemy przez las, brzegiem Wisły. Trochę korzeni, trochę powalonych pni i CIEŃ! Wspominałam już, że było 30 stopni? ;)

Kolejne rozczarowanie to siatka leżąca na ziemi. Brak informacji, brak wolontariusza. Dopiero potem okazało się, że było trzeba się tam przeczołgać... Zaraz za tym drut kolczasty. Tu przynajmniej nie mamy wątpliwości co trzeba zrobić.

Następnie trasa znów wchodzi w las, by niebawem zaskoczyć nas wielką pomarańczową poduszką.

Uważam, że wieloryb był jedną z ciekawszych przeszkód i trzeba się było trochę nagimnastykować aby pomagając innym, nie zostać ściągniętym na ziemię.

Siódmą atrakcją jest basen z pianą. Patrzymy na siebie z zażenowaniem. Cóż, więcej wody to jest w brodziku dla dzieci. Jest to pierwsza przeszkoda, która nie powinna mieć racji bytu. Wzbudza śmiech i niedowierzanie. W końcu jesteśmy na biegu survivalowym, a nie torze przeszkód dla dzieci do lat 12. Albo może 8...

Potem znowu trochę drzew i korzeni, a potem ciągnięcie ciężaru na sznurku. Jeśli cel brzmiał: pokażmy im inną przeszkodę, bo nie mamy już pomysłu, to ok, cel został spełniony. Jeśli to miało nas zmęczyć (chociaż trochę!) to nie. Kółko 6 metrów z ciężarem pewnie około 20 kg. Ciągniętym we dwie osoby. Wspominałam już, że to bieg przeszkodowy dla DOROSŁYCH?

Dziewiątą przeszkodą jest standardowa ściana. Pewnie z 2,5m wysokości. Nie powiem, żeby pokonać tą przeszkodę mając do pomocy tylko 2 dziewczyny potrzeba trochę siły i czasu. I ostrożności jeśli wiesz, że obok, jak zwykle, nie ma wolontariusza.

Nasza strategia jest prosta - dziewczyny podsadzają mnie do góry, ja wdrapuję się i siadam okrakiem na krawędzi. W między czasie one przechodzą na drugą stronę i pomagają mi zejść. A potem zmiana aż przejdziemy wszystkie trzy. I dałyśmy sobie radę, plan wykonany. Od siebie mogę dodać tylko, że siedząc na górze ściany przeżyłam zwątpienie. Moje płaczliwe: dziewczyny, ja stąd nie zejdę, warte było uwiecznienia. Na moje szczęście, nikogo z kamerą obok nie było ;)

Dziesiątą przeszkodą jest równoważnia. Cała trudność polega na stanięciu na środku i delikatnym przeważeniu jej na drugą stronę. Wygląda groźniej niż jest w rzeczywistości.

Biegniemy dalej i za chwilę przekraczamy Bramę Straceń. Jesteśmy na terenie Cytadeli...

Na dzisiaj to tyle, połowa dystansu już za nami. Drugą część relacji będziecie mogli przeczytać za dwa dni, bo ten post jest już i tak długi ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz