sobota, 7 stycznia 2017

Podsumowanie grudnia i kilka słów o 2016 roku


Grudzień był dobrym miesiącem. 

Przede wszystkim wróciłam do regularnych treningów biegowych. Nie powiem,  że było łatwo, bo wyjście po całym dniu na trening,  kiedy na dworzu jest mokro, zimno i w cholerę ciemno,  nie należy do przyjemnych. A przynajmniej na początku. Po dwóch kilometrach, kiedy zaczynasz rozmarzać jest już w porządku.

Poza tym miałam szczęście, bo większość treningów w dzień powszedni udało mi się zrobić przy białych drogach. Co miało swoje plusy (jaśniej i +10 punktów do funu), ale i minusy. Jakie? Głównie polegające na spotkaniach pierwszego stopnia z glebą.

Jak już wspominałam, moje okoliczne drogi są ciemne. Przy oblodzonej nawierzchni i pierdyliardzie dziur nie da się nie wywalić. Po prostu się nie da... Wystarczy ułamek sekundy,  stopa ustawiona pod zbyt dużym kątem i glebą.



Aczkolwiek 31 grudnia stało się coś, na co czekaliśmy od 11 lat. A mianowicie - przy ulicy postawiono lampy. Od tej pory nie muszę się już zastanawiać, czy ta ciemna plama przede mną to tylko kolejna łata na asfalcie, czy dziura, na której mogę wybić zęby. Co nie znaczy, że przestałam się wywalać ;) Na ostatnim treningu jak mi noga odjechała to zaliczyłam kilka metrów pięknego ślizgu na tyłku ;)

Ale wracając do grudnia, to na każdy tydzień przypadły 2-3 treningi biegowe i jeden ogólnorozwojowy. Oprócz drugiego tygodnia,  kiedy grypa żołądkowa rozłożyła mnie na części pierwsze. Stopniowo wydłużam też dystans i czas treningu.

Oprócz tego po raz pierwszy w życiu poszłam z przyjaciółką na ściankę boulderową. I muszę przyznać, że było super! Na pewno raz na jakiś czas będziemy się tam pojawiać, tym bardziej, że to naprawdę ciekawa alternatywa dla siłowni. Zresztą zamierzam o tym jeszcze coś więcej napisać.

A od początku grudnia jestem też szczęśliwą posiadaczką zegarka biegowego. Na razie sprawuje się świetnie i jestem mega zadowolona. Dla osoby, która chce poprawiać swoje wyniki biegowe i potrzebuje więcej danych niż czas treningu i samopoczucie to obowiązkowy gadżet. Nie na początku, ale jeśli jesteśmy już pewni, że bieganie to sport, który będzie nam towarzyszył na dłużej, to myślę, że warto w taki sprzęt zainwestować.

To tyle o grudniu. 

Teraz kilka zdań o całym, minionym roku. 

Nie umiem go określić. 

Z jednej strony cztery miesiące przygotowań, bardzo dobra dyspozycja w marcu, która już wtedy umożliwiłaby mi pobicie życiówki na 10 km. Gdyby nie problemy z ITBS, w czerwcu spokojnie mogłabym walczyć o wynik w okolicach 53-52 minut. A skończyło się na przerwie i bieganiu raz w tygodniu dystansów do 5 km, tylko po to żeby przebiec jakoś Men Expert Survival Race. Skupiłam się na jeździe na rowerze i ćwiczeniach w domu. Tak silna i rozciągnięta jak wtedy, nie byłam jeszcze nigdy. 

Z początkiem  sierpnia zrozumiałam, że ten sezon jest dla mnie skończony. Odpuściłam bieganie prawie zupełnie na dwa miesiące i skupiłam się na innych aktywnościach. W między czasie, w październiku, stałam się posiadaczką roweru górskiego z prawdziwego zdarzenia. Więc jeździłam, kiedy tylko mogłam, chociaż czasem było już zdecydowanie za zimno.

Od listopada zaczęłam powoli biegać. Na początku dosłownie 20-25 minut, cały czas obserwując uważnie, czy nie odezwie się ITBS. Obecnie z 3 km doszłam do 8 km. Na razie dominują rozbiegania i czasem biegi z narastajacą prędkością. Tym bardziej, że warunki na zewnątrz nie bardzo pozwalają na coś większego.

I tyle. Rok biegowo średni. Sportowo świetny. Oby 2017 przyniósł nowe życiówki, bo jestem ich bardzo spragniona.

Na dniach pojawi się jeszcze post o planach na ten rok.

A jak u Was? Rok zamknięty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz